poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Ewa Ewart - "Widziałam"


Dla większości z nas nazwisko Ewy Ewart jest znane - w moim przypadku głównie za sprawą TVN-owskiego cyklu reportaży. Wiedziałam, że jest to kobieta odwiedzająca najniebezpieczniejsze zakątki świata, opowiadająca o ważnych sprawach, w niezwykły sposób podejmująca tematy, które dzięki jej ujęciu poruszają serce. Jednak kim tak naprawdę jest znana reportażystka? Jak funkcjonuje, co popchnęło ją do niebezpiecznej pracy i jak wielu wyborów musiała dokonać w imię realizacji własnych planów?

Widziałam zdecydowanie nie jest opowieścią jednowymiarową - porusza wiele ważnych aspektów i nie ogranicza się do jednego tematu. Z jednej strony to historia życia samej autorki - okrojona, uproszczona, jednak ukazująca ścieżki jej kariery, znaczące osoby i najważniejsze wybory, jakich przyszło jej dokonać. W drugim wymiarze jest to opowieść o kulisach pracy reportera, korespondenta; o tym, jak na przestrzeni lat zmieniały się warunki pracy, technologie, możliwości i wymagania. Z tym wiąże się również kolejny aspekt - tematy reportaży widziane oczami dziennikarza; indywidualny ogląd autorki na dokumentowane przez nią tragedie. Wreszcie, gdzieś w tle, jest to opowieść o Polsce okiem kogoś, kto swój kraj na wiele lat opuścił.

Zakochałam się w podejściu do życia, jakie prezentuje autorka - w jej prostocie, pokorze i radości. Mimo wielu różnorodnych doświadczeń Ewa Ewart widzi niemal wyłącznie dobre strony, opowiada z nieprzerwaną pasją i zaangażowaniem. Młodzi ludzie powinni uczyć się od niej tego, jak zdobywać doświadczenia, bo mam wrażenie, że często brakuje nam umiejętności korzystania z wiedzy innych osób; tu natomiast co i rusz znajdujemy podziękowania i podkreślenia - ten człowiek był dla mnie ważny, był wspaniały, wiele się od niego nauczyłam. Podobną prostotę autorka prezentuje w trakcie swojej pracy - nie goni za tematem, a na pierwszym miejscu opowieści zawsze stawia bohatera; być może to sprawia, że dokumenty jej autorstwa niemal zawsze są niezwykle poruszające i wywołują lawinę emocji.

Gdybym mogła zmienić jedną rzecz w swoim kontakcie z tą książką, przeczytałabym ją na raz. Przy dłuższych przerwach w lekturze nieco trudno było mi ponownie wbijać się w styl, bo choć autorka pisze dobrze, miejscami (naprawdę miejscami!) jej język był dla mnie trudny - zdania bywają proste, krótkie; wypowiedzi nieskomplikowane. Tak naprawdę jednak bardzo szybko się w ten styl wbijamy i nie odczuwamy go jako uciążliwego. Pomaga w tym nastrój opowieści, który jest naprawdę różnorodny - w jednym rozdziale z pełną powagą obserwujemy historie ofiar zamachu w Biesłanie, by kilka stron dalej śledzić anegdoty z życia Gorbaczowa. W obu przypadkach opowieść jest pełna i fascynująca, choć towarzyszące jej emocje - całkowicie różne.

Książkę tę czyta się naprawdę wspaniale i, mam wrażenie, będzie to niezależne od tego, czy cenimy reportaże, czy też nie. Autorce udało się wpleść w historię własnego życia wiele wątków, a każdy z nich nadaje opowieści dodatkowej wartości. Bijący z każdej strony autentyzm i szczerość, wpuszczenie czytelnika w świat własnych przeżyć i emocji sprawiają, że kontakt z książką jest czystą przyjemnością. Zdecydowanie polecam.





Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie wydawnictwu Czerwone i Czarne.

niedziela, 30 sierpnia 2015

Liebster Blog Award #6


Zaczniemy od totalnego kajania się. Otóż sprawa wygląda w ten sposób: jakieś pół roku temu (bo pod koniec lutego) do zabawy nominował nas Emil z bloga Z piórem wśród książek. Sylwek nawet odpowiedział na pytania i zostały one odnotowane gdzieś na naszym mailu, ale... na tym się skończyło. "Zapomnieliśmy" byłoby złym słowem, bo mieliśmy gdzieś tam z tyłu głowy tę nominacje, ale po prostu wyszło jakoś tak niekorzystnie. I dopiero teraz, gdy na horyzoncie pojawiła się druga nominacja, tym razem dla Kaś, prosto z Alei Czytelnika, udało się coś w tym względzie zdziałać. Cieszycie się? :3


Pytania Emila:

1. Dlaczego według Ciebie warto czytać książki?

Kaś: Czytanie rozwija wiele naszych umiejętności - przede wszystkim działa na wyobraźnię i pomaga lepiej się wysławiać; wpływa na naukę ortografii i gramatyki, polepsza zdolności językowe. No i pozwala zabić czas, jeśli ktoś cierpi na chroniczną nudę.

Sylwek: Powodów mógłbym wymienić mnóstwo. Rozwijają wyobraźnię i słownictwo. Pozwalają oderwać się od rzeczywistości. Umożliwiają poznanie niezliczonej ilości światów i historii. Poszerzają nasze spojrzenie na różne sprawy. Dają wytchnienie od codziennych stresów.

2. Kuchnię jakiego kraju/regionu lubisz najbardziej?

Kaś: Włoską! Łatwość przygotowania, mnogość możliwości, no i te smaki! :3

Sylwek: Hmm.. Ciężko tak konkretnie wymienić, bo lubię dania pochodzące z różnych krajów. Jeśli jednak mam wybrać jeden konkretny to chyba byłyby Włochy - z apetytem wciągnę każdą ilość pizzy, risotta, czy potraw z makaronem. Oczywiście o ile pozbawione są one owoców morza. ;p

3. Czy uważasz się za osobę tolerancyjną?

Kaś: Tak, moim zdaniem każdy ma prawo żyć i działać tak, jak chce, byle tylko nie krzywdził przy tym innych. Nie mam problemu z odmiennością ludzi i dość silnie rozgraniczam to, co robią inni od tego, co sama bym zrobiła.

Sylwek: Zależy co rozumiemy przez to stwierdzenie. Choć ogólnie można mnie określić jako tolerancyjnego, ale do pewnych granic - nie lubię, jak ktoś na siłę próbuje mi narzucić swój światopogląd.

4. Czy według Ciebie warto czekać na miłość czy lepiej samemu jej poszukać?

Kaś: Uważam, że aktywne poszukiwanie prawie zawsze prowadzi do desperacji. Pierwszym krokiem jest poczucie się dobrze z samym sobą, a miłość... jest tak niezwykła, że przychodzi, gdy najmniej się spodziewamy. ;)

Sylwek: Szukanie mi nie wychodziło. Ale jak tylko przestałem to robić to miłość sama się znalazła, całkiem znienacka.

5. Czy miewasz czasem chwilę zwątpienia w sens tego, co robisz?

Kaś: Często zdarza mi się zastanawiać, czy wybrałam dobre drogi i czy moje działanie ma sens. Ale zawsze już po fakcie, a nie na etapie podejmowania decyzji.

Sylwek: Chyba każdy miewa takie chwile, zwłaszcza w momencie mniejszych lub większych niepowodzeń.

6. Co wolisz: nieśmiertelność czy nieskończone bogactwo?

Kaś: Nieśmiertelność, bo po pierwsze śmierć jest tym, czego boję się najbardziej na świecie, a po drugie - wieczność to dość czasu, by się dorobić. ;)

Sylwek: Chyba nieskończone bogactwo. Ale tylko dlatego, że wizja nieśmiertelności w jakiś sposób jest nieco przerażająca. ;p

7. Planowałeś/aś kiedykolwiek przejść z blogiem na domenę .pl? Jeśli tak lub już masz domenę .pl to co Cię skłoniło/skłoni do jej wykupienia?

Kaś: Może kiedyś, gdy blog już będzie popularny...

Sylwek: Nie jest to coś, o czym kiedykolwiek myślałem. Liczba czytelników bloga musiałaby być naprawdę gigantyczna, żeby się na coś takiego zdecydować.

8. Rodzina, honor, kariera, przyjaźń, wiara, zdrowie - ustaw w porządku od najważniejszego dla Ciebie do najmniej ważnego.

Kaś: Rodzina, przyjaźń, wiara, honor, zdrowie, kariera.

Sylwek: Przyjaźń, rodzina, honor, zdrowie, wiara, kariera. Choć brak tu jednej rzeczy, którą postawiłbym na pierwszym miejscu. ;)

9. Jak według Ciebie będzie wyglądać Twoja przyszłość?

Kaś: Świetlana, a jak!

Sylwek: W otoczeniu książek oraz kotów, u boku ukochanej osoby. :)

10. Jaki jest Twój ulubiony gatunek/rodzaj czekolady?

Kaś: Milka z bakaliami.

Sylwek: Uwielbiam wiele rodzajów czekolady i nigdy nie mam jej dość. Choć ostatnio moimi kubkami smakowymi zawładnęła biała czekolada pralinowa. ^^


Pytania z Alei Czytelnika:

1. Możesz kupić dwie płyty ulubionego artysty lub jedną książkę. Co wybierasz?

Chyba książkę, bo to je kupuję częściej - muszę naprawdę dobrze znać twórczość muzyka, żeby skusić się na jego płyty.

2. Gdzie ukryłbyś przejście do swojego sekretnego świata?

Jest takie miejsce gdzieś na wsi, w której mieszkała moja Babcia - szczególna górka, na której wielokrotnie się bawiłam. U jej podnóża schowałabym takie wrota. :)

3. Jaka była Twoja ulubiona bajka w dzieciństwie?

Zaczytywałam się w Harrym Potterze, Ali Makocie i Pamiętnikach Księżniczki, ale to bardziej jako nastolatka. Z wcześniejszego okresu nie pamiętam nic, co by mnie szczególnie opętało.

4. Opisz siebie w trzech słowach.

Inteligentna, apodyktyczna, szczera.

5. Czy prowadzenie bloga wprowadziło jakieś zmiany do Twojego życia?

Na pewno więcej czytam - wcześniej nie zdarzało się dobijać do 16 pozycji miesięcznie. ;)

6. Jak wyobrażasz sobie świat za kilkadziesiąt lat?

Szczerze mówiąc wolę go sobie nie wyobrażać i rzadko to robię. Mam nadzieję, że nie czeka nas wojna ani większe katastrofy.

7. Spotkanie ukochanego bohatera literackiego czy przeniesienie się do ulubionego świata z książki?

Nie miałabym serca sprowadzać do nas bohaterów, którzy przywykli do życia w zupełnie innym świecie - dla wielu mogłoby się to skończyć szokiem i potrzebowaliby pomocy specjalisty. ;) Za to sama chętnie wybrałabym się do kilku fantastycznych krain.

8. Mieszkanie na wsi czy w mieście?

Jedno i drugie ma swoje zalety, choć mnie od jakiegoś czasu ciągnie na wieś. Zawsze pozostaje kompromis w postaci dzielnic podmiejskich.

9. Gdybyś mógł stać się nieśmiertelny, skorzystałbyś z tego?

Tak! Choć pozostaje pytanie, jaka byłaby cena...

10. Czy jakaś książka wywołała w Tobie tak silne emocje, że pamiętasz to do dzisiaj?

Nie, nie ma takiego tytułu. Wiem, że jest kilka książek, które mnie wzruszyły, ale nie są to emocje na tyle silne, żebym pamiętała je do dziś i umiała podać tytuły książek za nie odpowiedzialnych.

11. Wolisz przebywać w większym czy mniejszym gronie?

Z decydowanie w mniejszym. Jestem orędowniczką zasady, że "troje to już tłok" - im więcej osób, tym trudniej mi utrzymać uwagę i skupić się na rozmowie.


~*~

Dziękujemy!

piątek, 28 sierpnia 2015

Piątkomiks nieregularny #1 - "Avengers: Wojna bez końca"

Co to blogowanie robi z człowiekiem... Niby powinniśmy skupiać się na książkach, a jednak, gdy na horyzoncie pojawia się nowa pasja, rodzi się chęć, żeby Wam o tym poopowiadać. Tym sposobem zaczynamy kolejny cykl, który będzie gościł na łamach Czworgiem w niektóre piątki; jak nietrudno się domyślić opowieść będzie się tyczyła komiksów. To właśnie one szturmem wdarły się w ostatnim czasie do mojego życia, zawładnęły czasem i podbiły serce. I mam wrażenie, że nie będzie to całkiem przejściowa fascynacja...

(Emilu, mamy nadzieję, że nie obrazisz się za podkradnięcie określenia "nieregularny" w nazwie cyklu! Cóż mamy zrobić, jeśli naprawdę nie mamy zamiaru prowadzić go w stałych odstępach czasu? ;))



Popularność kina superbohaterskiego urosła w krótkim okresie czasu do niespodziewanych rozmiarów, czyniąc filmy z tej kategorii jednym z bardziej dochodowych biznesów. Wraz z tym trendem coraz więcej osób zdecydowało się chwycić po komiksowe historie będące pierwowzorami dla tych pokazywanych na dużym ekranie pojawił się jednak niemały zgrzyt - ponad pięćdziesiąt lat publikowania graficznych historii to naprawdę sporo, a to, co pokazują filmy, nie jest nawet wierzchołkiem góry lodowej. I jak do tak rozbudowanego świata wprowadzić nowych czytelników? Wydawnictwo Marvel zdecydowało się w tej sytuacji nieco odświeżyć swoje cykle wydawnicze oraz opublikować jednotomową historię (nie zaś podzieloną na zeszyty), w której pojawiają się bohaterowie znani z filmów.

Opowieść zawarta w albumie nie jest szczególnie skomplikowana. W objętej wojną domową Slorenii zestrzelony zostaje dron bojowy, jego charakterystyka jest jednak szczególna: maszyna ma po części organiczną budowę, a w dodatku oznaczona jest symbolem Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych. Co więcej, Thor widzi w dronie podobieństwo do mitycznej bestii, z którą niegdyś stoczył walkę, a Kapitan Ameryka dostrzega w całej sprawie powiązania z nazistowskimi eksperymentami, z którymi walczył lata temu. Grupa Avengers po raz kolejny musi stawić czoła zagrożeniom czyhającym nad ludzkością i obronić niewinnych cywili. Nie będzie to jednak zadanie łatwe - by osiągnąć cel bohaterowie zmuszeni będą przeciwstawić się tym, którzy niegdyś byli ich sprzymierzeńcami.

Fabuła komiksu niosła ze sobą pewien potencjał, niestety nie został on w pełni wykorzystany. Wiele aspektów opisanych jest po łebkach, bez większej wnikliwości, z kolei inne rzeczy są wręcz do bólu przewidywalne. Sytuacji nie był w stanie uratować bardzo ciekawy zwrot akcji pod koniec albumu, przywołujący na myśl historie rodem z Z archiwum X. Przez większość czasu odnosiłem wrażenie, że ktoś koniecznie chciał się zmieścić z historią w określonym limicie stron, przez co została ona niemożebnie skrócona i spłycona i tym samym znacznie straciła na jakości.

Podobnie jest z głównymi bohaterami i ich relacjami. Postaci są tu karykaturami samych siebie, tylko lekko przypominającymi swoje dotychczasowe charaktery bądź wersje znane kinowego uniwersum. Płytkie i jednowymiarowe, nakreślone bardzo stereotypowo - nijak nie wzbudzają u czytelnika sympatii. Stosunki między nimi wyglądają sztucznie, zwłaszcza biorąc pod uwagę ile te postaci się już znają. Irytować mogą też żarty, które na siłę wplecione są w każdy dialog - są one drętwe i schematyczne; zwłaszcza dowcipy, jakie rzucają wszyscy odnośnie Hawkeye’a, w pewnym momencie były męczące, a co rusz jakiś musiał paść.

Zupełnie inną kwestią jest oprawa graficzna historii. Rysunki zrobione zostały przy użyciu nowoczesnych technik, różnią się więc znacznie od tego, co dominowało w komiksach kilkadziesiąt lat temu. Jednak w porównaniu z tym, co dominuje obecnie, styl graficzny nie robi wrażenia. Największy zarzut, jaki mam wobec niego, to nierówny poziom - wiele elementów przedstawionych jest w znakomity sposób, pełen dynamiki i szczegółów; jednocześnie inne rzeczy, nierzadko zawarte w tym samym kadrze, aż kiują w oczy zbytnim uproszczeniem i brakiem detali. Co więcej, twarze bohaterów rysowane są tak skrajnie, że na sąsiednich kadrach ta sama postać wygląda zupełnie inaczej, a nie które obrazy pozbawione są jakiejkolwiek głębi.

Ciężko mi z czystym sumieniem polecić ten komiks. On nie jest zły czy po prostu słaby - raczej powiedziałbym, że zmarnowany. Dla starych wyjadaczy opowiedziana w nim historia może okazać się zbyt banalna, niewystarczająco rozbudowana, zaś nowych czytelników, którzy chcą dopiero zacząć przygodę ze światem Marvela, album może zniechęcić swoją konstrukcją. Jest wiele innych historii komiksowych, w które można się zagłębić bez większej znajomości tematu nie obawiając się przytłoczenia przez natłok postaci czy odniesień do wcześniejszych wydarzeń.

czwartek, 27 sierpnia 2015

Podróże małe i duże #8 - Polcon, zwiedzanie Poznania + stosik 8/2015

Kto obserwuje naszego Facebooka lub Instagrama, ten wie, że zeszły weekend spędziliśmy w Poznaniu, oddając się wszelakim konwentowym przyjemnościom (właściwie nie trzeba było mieć Internetu, żeby się tego spodziewać - tegoroczny Polcon odbył się na tyle blisko, że grzechem byłoby się tam nie zjawić). Tradycyjnie już zapraszamy Was na relację - niezbyt pogłębioną, bardzo subiektywną i pełną różnorodnych dygresji. W dodatku późną, bo tak naprawdę jeszcze nie udało nam się odespać konwentu. Mamy nadzieję, że nie bredzimy.


Zacznijmy zatem od samego konwentu i jego szeroko pojętej jakości. Tym, co uderzyło nas jeszcze przed jego rozpoczęciem był fakt, że program wydawał się znacznie uboższy niż na Pyrkonie, mimo że Polcon trwa o jeden dzień dłużej. I nie chodzi tu o punkty, które można uznać za subiektywnie "fajne" (wiadomo, gusta są różne), ale zwyczajnie o ilość bloków, prelekcji i czas trwania całego konwentu - ten aspekt wypadł naprawdę bardzo biednie. Trzeba jednak przyznać, że ostatecznie udało nam się wyłowić naprawdę sporo potencjalnych opcji na spędzanie czasu; szkoda jednak, że tylko w teorii, bo, jak to niestety bywa, nie wszystkie prelekcje doszły do skutku. Pod tym względem udało nam się nieźle wkurzyć - nie dość, że odwołań było sporo, to jeszcze zdarzało się, że informacja o takiej sytuacji nie docierała do konwentowiczów - nikomu nie chciało się wejść do czekających na salę, brakowało czytelnej erraty czy choćby informacji na Facebooku. Trochę słabo to wygląda, gdy kilka razy dziennie organizatorzy piszą w Internecie, co ciekawego czeka nas danego dnia lub umieszczają inne posty o wątpliwym znaczeniu, podczas gdy na informacje miejsca i czasu brakuje.

Na szczęście udało nam się posłuchać kilku ciekawych opowieści. Rzetelne i wspaniale poprowadzone były prelekcje o 50 twarzach Marvela oraz przedstawieniach Dobra i Zła w różnych religiach - niesamowicie słuchało się świetnie przygotowanych prelegentów i interesujących tematów. Dobrze wypadły pisarki - Ewa Białołęcka i Magdalena Kozak - które również opowiadały z pasją i humorem (pierwsza o definicji piękna, druga natomiast o pomocy medycznej na polu bitwy). Niezbędnej dawki śmiechu dostarczyła nam za to opowieść o teoriach spiskowych wytworzonych przez potterowski fandom. Dla takich chwil warto jeździć na konwenty - można przyswoić naprawdę sporo wiedzy i świetnie się przy tym bawić.

Jeśli chodzi o zagospodarowanie przestrzenne, miejsce wydało nam się dość nieprzemyślane. Games room praktycznie nie istniał - był w innym budynku i okazał się zbitką sal na powierzchni śmiesznie małej, za to targi rozrzucono po całym budynku głównym, co spowodowało, że przy stoiskach było momentami koszmarnie mało miejsca, a do niektórych wystawców ciężko było dotrzeć "przypadkiem". Z drugiej strony zakupy robiło się dużo lepiej niż na Pyrkonie, a to ze względu na mniejszą ilość sprzedawców. Mamy tu swoich faworytów!

Zdobycze z konwentowych loterii.
Hekaterium oraz Igralion, czyli dwa stoiska z absolutnie najpiękniejszymi na świecie rzeczami.

Musimy pochwalić się również faktem, że w końcu (a razem w Poznaniu bywamy od trzech lat) udało nam się zwiedzić miasto, z którym wiąże się tak wiele naszych wspomnień. Może nie było to zwiedzanie zorganizowane, muzealne i nastawione na poznanie, ale porządny spacer po mieście i odkrywanie jego uroków jak najbardziej. Wypiliśmy najgorszą w życiu czekoladę (w Kociaku - to była wybuchowa mieszanka proszku czekoladopodobnego z lodami o smaku tektury), zjedliśmy najlepsze na świecie pierogi (u Braci Jastrzębskich, w Kupcu Poznańskim) i zachwyciliśmy się ilością zieleni oraz parczków wszelakich. Choć Starówka nie jest duża, a kontrast między jej wyglądem a resztą miasta jest spory, dla nas Poznań okazał się bardzo urokliwy. Aż żal, że czas dla niego znaleźliśmy dopiero ostatniego dnia...





~*~



No i na koniec to, co tygryski lubią najbardziej, czyli stosik. Na wstępie warto nadmienić, że za większość zakupów nie jest odpowiedzialny Polcon - na terenie konwentu ciężko było wyłowić coś w cenie lepszej niż tej ze sklepów internetowych. Udało nam się upolować tam jedynie Smokopolitan, który zakupiliśmy bezpośrednio na stoisku akcyjnym (więcej o inicjatywie możecie przeczytać tutaj), a także Chudszego z jednego ze stoisk książkowych. Wszechświaty, Alkaloid i Przedksiężycowi II to zakupy z empikowego outletu - mają niewielkie uszkodzenia, ale kosztowały 30% ceny okładkowej. Manga Battle Royale to efekt szybkiej wizyty w poznańskiej Yatcie, Wiśniowy Sad, Martwe Dusze i Straż! Straż! to zakupy typowo kioskowe, pierwsze tomy nowych serii, natomiast Pełnię księżyca i Lot nisko nad ziemią kupiliśmy w jednej z księgarni outletowych Świata Książki (o których więcej pisaliśmy tutaj).


A jak Wasze wrażenia po Polconie?
Kto był, przyznawać się!

środa, 26 sierpnia 2015

Sarah J. Maas - "Zabójczyni i Imperium Adarlanu"

Celaena jest już tylko o krok od zerwania z dotychczasowym życiem i rozpoczęcia nowego etapu. By wyrwać się z Rifthold ona i Sam przyjmują zlecenie, którego sam Arobynn by się nie podjął. Ryzyko jest ogromne, trudności pojawiają się jedna po drugiej, mimo to młodzi zabójcy są zdeterminowani, by osiągnąć cel. Czy cokolwiek może pójść nie tak, gdy sprawą zajmuje się najlepsza zabójczyni Adarlanu?

Czwarta, ostatnia nowelka, to zwieńczenie historii będącej prequelem cyklu o Celaenie Sardothien. Z pewnością nie ma sensu czytać tej opowieści bez znajomości poprzednich - tutaj otrzymujemy zakończenie praktycznie wszystkich prowadzonych wątków, więc bez wiedzy na ich temat można się pogubić. Zdecydowanie warto też czytać nowelki już po lekturze Szklanego tronu; prequel nierzadko odwołuje się do informacji, które były podawane w głównym cyklu, bądź też w pełni odsłania fakty w nich zasygnalizowane. Dodatkowo chyba łatwiej czytać tę historię wiedząc mniej więcej jak ona się skończy - takie przynajmniej były moje odczucia.

Sama historia, choć momentami przewidywalna, wypadła bardzo dobrze. Celaena wciąż jest porywcza i jej zachowanie bardziej pasowałoby do nowicjusza w fachu, niż do najlepszej zabójczyni, zdążyłem się już jednak do tego przyzwyczaić. Podobnie jak w poprzedniej nowelce, tak i tutaj więcej dowiedzieliśmy się o postaciach drugoplanowych, przy czym Arobynn okazał się być naprawdę dobrze napisaną postacią, w dodatku wszystko sugeruje, że pojawi się on kiedyś w głównym cyklu, na co czekam z niecierpliwością.

Zabójczyni i Imperium Adarlanu to część większej całości i to w takim kontekście należy oceniać tę pozycję. Czwarta nowelka z cyklu dokańcza i wyjaśnia wszystkie wątki rozwijane w poprzednich opowieściach i jednocześnie stanowi preludium do głównej historii. Jednocześnie nierzadko dostrzegałem sygnalizowanie rzeczy, które przewijały się w Szklanym tronie i z mojej perspektywy znajomość tej książki korzystnie wpłynęła na odbiór nowelek. Dla fanów serii to zdecydowanie pozycja obowiązkowa; dla całej reszty - moim zdaniem lepiej chyba zacząć od głównego cyklu, a potem dopiero sięgnąć po prequele.

wtorek, 18 sierpnia 2015

J.K. Johansson - "Laura", "Noora"


Palokaski to miasteczko z dużym pechem i pewną nierozwikłaną tajemnicą w zanadrzu - gdy podczas pożegnania wakacji znika popularna nastolatka, wielu mieszkańców przypomina sobie sprawę sprzed lat, która dotąd nie znalazła rozwiązania. Jak będzie tym razem? W śledztwo zaangażowane są nie tylko odpowiednie służby - pomaga im również Miia, była policjantka, specjalistka od internetowej przemocy, obecnie rozpoczynająca pracę szkolnego pedagoga. Jak to zwykle bywa, bohaterka będzie musiała zmierzyć się nie tylko z naglącym czasem, ale też otoczeniem i własnymi, uśpionymi demonami.

Tym, co rzuca się w oczy już na początku i co ma znaczenie praktycznie dla całej lektury, jest fakt, że książkę czyta się naprawdę niezwykle szybko. Z jednej strony to zasługa wydania (spora czcionka i marginesy), z drugiej faktu, że opowieść nie należy do obszernych (około 250 stron); swoje jednak dokłada również lekkie pióro i dość wartka akcja. Na pewno nie jest to ciężki kryminał wymagający refleksji, nie ma też przytłaczającego klimatu i absolutnie nie nadaje się, aby zająć nim długie godziny. Jest za to idealny na lato - niewymagający, ciekawy i intrygujący.

W treści książki można wyróżnić dwa ważne aspekty. Po pierwsze, chyba nigdy dotąd nie sięgnęłam po skandynawski kryminał, który miałby tak mało specyficznego klimatu. Próżno tu szukać sztampowej, mroźnej atmosfery, surowej pogody czy chłodnych relacji międzyludzkich - autorzy skupili swoją uwagę na czymś zupełnie innym. Prezentowana opowieść mogłaby wydarzyć się gdziekolwiek, a to ze względu na postaci ukazane w zglobalizowanym otoczeniu internetowego świata. To właśnie owa druga, charakterystyczna rzecz - duże skupienie na nastolatkach i ich życiu. Tuż obok głównego wątku związanego z zaginięciem tytułowej bohaterki toczy się mnóstwo mniejszych lub większych historii - jest walka o akceptację, jest lęk przed społeczną presją oraz problemy z rodzicami; w mikroskali obserwujemy, jak niebezpiecznym narzędziem jest internet i jak łatwo można dzięki niemu złamać komuś karierę, a nawet życie. To ta część opowieści jest wielką siłą Laury i wypada dużo lepiej niż sam wątek kryminalny.

Niestety, muszę powiedzieć, że jest to książka, którą kończy się z poczuciem wielkiego, wielkiego rozczarowania. Praktycznie przez cały tekst jesteśmy prowadzeni do finału, który - przynajmniej w moim odczuciu - nie jest w żadnym stopniu satysfakcjonujący. Sprawa kończy się szybko, a jej uzasadnienie pozostawia niedosyt - nie tylko w nas, ale i wśród bohaterów, co daje jednak pewną nadzieję na rozwój akcji w kolejnej części cyklu.

~*~ 

Jak zatem na tym tle wypada drugi tom opowieści? Przede wszystkim należy wspomnieć, że jest on bezpośrednią kontynuacją wydarzeń opisywanych w Laurze - do miasteczka Palokaski trafiamy niemal dokładnie w momencie, w którym je opuściliśmy, a na samym początku książki mamy mnóstwo scen wiążących obie książki w całość. Może to zdanie jest efektem tego, że czytałam teksty jeden po drugim, ale jak na mój gust owych scen było za dużo - zdążyłam się porządnie znudzić, zanim właściwa akcja nabrała tempa; z drugiej strony pewne jest jedno - jeśli czytaliście książki w dużym odstępie czasu, z pewnością będzie Wam dane przypomnieć sobie wszystkie ważniejsze fakty.

Przy lekturze Noory zmienia się nasze podejście do prezentowanej treści. Po pierwszym tomie nie byłam już w stanie spodziewać się niezwykłych rozwiązań i zwrotów akcji, za to zaczęłam postrzegać opowieść całościowo, nie zaś jak odrębne historie. Spodziewałam się, że nie wszystko znajdzie swoje wyjaśnienie w drugiej części i miałam rację - choć pojawia się kilka odpowiedzi, na czytelnika czekają również nowe niewiadome. Widać wyraźnie, że trylogia jest dokładnie zaplanowana, a autorzy mają na nią pomysł i od samego początku świadomie dawkują nam informacje.

Drugi tom niesie również więcej bezpośredniej refleksji nad sytuacją bohaterów - zarówno ogólnie pojętej młodzieży, jak i konkretnych osób w różnych przedziałach wiekowych. Mamy okazję lepiej poznać postaci, które pojawiły się w pierwszej części - wciąż obracamy się w tym samym gronie, a wątki poboczne zyskują dużo większe znaczenie. W tym względzie również coraz wyraźniejszy staje się ogólny zamysł, dzięki któremu to, co dotąd niepowiązane, okazuje się mieć spore, wspólne znaczenie.

Podsumowując całość mogę powiedzieć tylko jedno - z wielką niecierpliwością czekam na trzeci tom, który (jak sugeruje sam tytuł) ma wyjaśnić wszelkie niedomówienia związane nie tylko ze współczesnymi sprawami, ale i zagadką sprzed lat. Gdy już udało mi się dostrzec w książkach całościowy zamysł, stałam się niesamowicie ciekawa rozwiązań i ostatecznego pomysłu, który zrodził się w głowach autorów. Mam nadzieję, że już niebawem będzie mi dane przekonać się, do czego to wszystko zmierzało.





Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie Wydawnictwu Literackiemu.

niedziela, 16 sierpnia 2015

Remigiusz Mróz - "Chór zapomnianych głosów"


Postęp technologiczny dokonał kolejnego skoku, a mieszkańcy Ziemi stojący w obliczu nieznanych dotąd zagrożeń wysłali w przestrzeń kosmiczną szereg misji badawczych. Pogrążone w kriostazie załogi podróżują na zautomatyzowanych statkach, by w przyszłości wybudzić się i poznawać tereny odległe od Ziemi o setki lat świetlnych. Jednak nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem... Na jednym z okrętów z głębokiego snu budzi się Håkon Lindberg, a pierwszym obrazem, jaki widzą jego oczy, jest kończąca się rzeź członków załogi. Oprócz niego żywa jest tylko jedna osoba - nawigator Dija Udin Alhassan - i to u jego boku przyjdzie mu walczyć o rozwiązanie kosmicznej zagadki. Czyżby w kosmosie istniało inteligentne życie? I co takiego wydarzyło się na pokładzie promu?

Nie będę tu opowiadała, że powieść wciągnęła mnie od pierwszej strony i że przeczytałam ją jednym tchem - tak naprawdę podejść do niej miałam kilka i za każdym razem dość ciężko brnęło mi się przez pierwsze rozdziały, w których fabuła dopiero się krystalizuje. Śmiało mogę jednak stwierdzić, że to, co dzieje się później, warte jest pewnego wysiłku włożonego w przebrnięcie początku - im dalej, tym więcej napotykamy zwrotów akcji i ciekawych rozwiązań fabularnych. Autor bawi się z czytelnikiem, dawkuje nowe fakty i niejednokrotnie pozostawia nas w kluczowym dla fabuły momencie; podsuwa tajemnice i skrzętnie buduje narastające uczucie niepokoju. Akcja poprowadzona jest w sposób przemyślany i choć na początku wydaje się zwyczajna, zdecydowanie taka nie jest.

Niezbyt wiele mogę powiedzieć na temat bohaterów tej powieści, bo tak naprawdę nie otrzymujemy o nich żadnych szerszych informacji. Na pokładzie statków w obliczu zagrożenia zdecydowanie brak przestrzeni na głębsze relacje interpersonalne, a jeśli już takowe mają miejsce, to dotyczą znajomości Lindberga i Alhassana. Ten duet zdecydowanie dominuje całą opowieść, ale można uznać to za plus - panowie co i rusz toczą słowne potyczki, przedrzeźniają się, docinają sobie, co wprowadza do powieści solidną porcję ironicznego humoru. Muszę przyznać, że na początku to właśnie ich relacja trzymała mnie przy książce; myślę, że ze świecą można szukać drugiego literackiego duetu, który potrafiłby w taki sposób rozładowywać napięcie nawet w najbardziej krytycznych sytuacjach.

Tym, na co należy zwrócić uwagę, jest również styl i język autora. Remigiusz Mróz po raz kolejny udowadnia, że pisanie ma we krwi i każdą opowieść jest w stanie poprowadzić tak, że obcuje się z nią z ogromną przyjemnością. Tekst jest płynny i lekki, poza tym czyta się w miarę szybko dzięki sporej liczbie dialogów. Co ważne, autor nie sili się na skomplikowane analizy techniczne czy specjalistyczny język (a tych aspektów się boję, ilekroć sięgam po powieści z gatunku science fiction) - terminologia ograniczona jest do absolutnego minimum i podana w taki sposób, że nie musimy zastanawiać się godzinami, o co chodzi, lub czytać z otwartą na wszelki wypadek Wikipedią.

Choć Chór zapomnianych głosów nie porwał mnie tak, jakbym tego chciała, muszę przyznać, że jest to książka dobra. Warto podjąć próbę doczytania jej do końca, bo mniej-więcej w połowie pojawia się punkt, od którego ciekawość czytelnika jest stale podsycana kolejnymi zwrotami akcji. Fabuła, choć na początku się na to nie zapowiadało, niesie w sobie sporo tajemnic, a ich odkrywanie jest naprawdę wielką przyjemnością. Tym, którzy lubią science fiction powieść spodoba się na pewno, a i wśród laików powinny znaleźć się osoby, które ukończą lekturę zadowolone.






Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie Wydawnictwu Genius Creations.

czwartek, 13 sierpnia 2015

Joe Abercrombie - "Pół świata"

Brand całe życie stara się postępować według słów swojej matki i czynić dobro. Choć brak mu odwagi i determinacji, robi wszystko, by być jednym z wojowników Gettlandu i stanąć w obronie ojczyzny. Zadra, choć jest dziewczyną, łaknie męskiego życia - takiego, jakie prowadził jej ojciec. Ścieżka bohatera jest jednak dwa razy dłuższa dla kobiet, w dodatku pełna nieprzychylnych spojrzeń. Branda i Zadrę wiele różni, sporo też łączy; oboje wyruszają na wyprawę przez pół świata i stają się bohaterami rozgrywek politycznych najwyższego szczebla. Co takiego w tej dwójce zobaczył Ojciec Yarvi, że wciągnął ich w nieskończoną sieć spisków, intryg i knowań?

Przyznaję, że przeżyłem niemały szok na początku lektury, gdy okazało się, że Yarvi nie jest już głównym bohaterem. Zdecydowanie jest to zagrywka rzadko spotykana w cyklach książek, muszę jednak przyznać, że jak najbardziej ma ona sens - Morze Drzazg to trylogia skierowana do młodzieży, potrzebny jest więc młody, nastoletni bohater. Yarvi zdążył już dorosnąć w toku fabuły zawartej w pierwszym tomie, wynikła więc potrzeba zaprezentowania nowych protagonistów. A ci, warto zaznaczyć, wypadli rewelacyjnie, podobnie zresztą jak wszystkie inne postaci. Joe Abercrombie ma niezwykły talent to tworzenia bohaterów: każda osoba pojawiająca się na kartach powieści jest unikatowa i opisana w sposób dokładny i spójny. Nie ma tu postaci źle napisanych - zarówno bohaterowie znani z pierwszego tomu, jak i nowo przedstawieni zaprezentowani są po mistrzowsku.


Brand szarpnął nogawkę mokrych spodni.
- Zaszczałem sobie gacie.
- Nie ty jeden.
- W pieśniach bohaterowie nie robią w spodnie.
- No cóż. - Rulf lekko ścisnął go za ramię i wstał. - Pieśni to pieśni, a życie to życie.(s.200)


Na podziw i uznanie zasługuje również niesamowicie lekkie pióro autora. Żywe, barwne opisy to jedno, ale nie sposób przejść obojętnie obok subtelnego humoru wplecionego w wiele scen. Dodatkowo Joe Abercrombie z niesamowitą łatwością i taktem potrafi opisywać zarówno rzeczy wyjątkowo przyziemne, jak i te z gatunku obleśnych czy przez swój charakter wymagające specjalnego podejścia. Pisarz ewidentnie ma świadomość, jakie jest docelowe grono odbiorców, nie traktuje go jednak w sposób pobłażliwy, lecz na swój sposób dojrzały i ze wszech miar odpowiedni.

W trakcie lektury miałem niemałe wątpliwości co do tego, jak w ogólnym rozrachunku wypadnie Pół świata. Książka w wyraźny sposób ma należeć do uniwersalnej części nurtu young adult - mamy tu dwoje bohaterów, chłopaka i dziewczynę, w dodatku dzięki trzecioosobowej narracji obserwujemy myśli obu postaci, zaś pewne rozwiązania fabularne wydają się być sztampowe dla gatunku; całe szczęście autor wybrnął z tego zadowalająco i wszystko rozpisane zostało w sposób przemyślany i ciekawy. Jedynie niektóre zachowania bohaterów i ich przemyślenia były wręcz żenujące, aż mi za nich było głupio, ale to akurat wynikało z mojego charakteru.

Pół świata okazało się być nie tylko godną kontynuacją pierwszego tomu, ale go wręcz przebiło pod względem poziomu. Joe Abercrombie wykazał się niemałym talentem pisarskim, dzięki któremu stworzył powieść dojrzałą, znakomitą zarówno dla starszego czytelnika, jak i tego nieco młodszego. Zaskakująca i wciągająca - te dwa słowa chyba najlepiej oddają charakter tej książki. Jeśli trzecia część utrzyma poziom, to bezsprzecznie Abercrombie będzie moim ulubionym twórcą fantasy.






Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie DW Rebis.

środa, 12 sierpnia 2015

Samantha Shannon - "Zakon mimów"

Po skończeniu Czasu Żniw byłam zafascynowana światem wykreowanym przez autorkę i zmotywowana, by jak najszybciej poznać dalszy ciąg historii. Drugą część miałam już u siebie, jednak z różnych powodów nie sięgnęłam po nią od razu. Istotnym jest fakt, że im dłużej zwlekałam, tym bardziej obawiałam się powrotu - poziom skomplikowania świata przedstawionego nawet z perspektywy czasu robi wrażenie, a ja wiedziałam, że udało mi się sporo zapomnieć. Byłam przekonana, że będę musiała ogarniać wszystko od nowa; na szczęście nic takiego się nie stało. Fakt, w pierwszym zetknięciu z książką należy uruchomić pamięć i poskładać w całość wiedzę, którą już mamy, jednak ani autorka nie funduje nam wielkiego szoku, ani nie jesteśmy pozostawieni sami sobie - ostatnie strony książki zawierają słowniczek, klasyfikację jasnowidzów oraz układ sił w SajLo.

Celowo nie wspominam w recenzji o fabule - w pierwszym tomie działo się sporo, nie inaczej jest w tym i wolałabym nie zdradzać, jaki konkretnie będzie bieg wydarzeń. Na pewno można powiedzieć, że ta część na pewnych płaszczyznach jest spokojniejsza - treść książki to w znacznej mierze rozgrywki polityczne z pewnym dodatkiem sensacji. Nie brakuje scen walki, obrazów zwłok czy dynamicznych zwrotów akcji, jednak generalnie więcej jest tu analiz i kombinowania. Wraz z Paige zostajemy wciągnięci w brudne gry mim-lordów i mim-królowych, poznajemy konsekwencje zabierania głosu i przeciwstawiania się ogólnie przyjętym normom. Przyjdzie czas, by kalkulować, czy opłaca się kłaść na szali wszystko, ryzykując utratę nie tylko pozycji, ale i życia. Będzie trzeba wybrać sojuszników i zdecydować, kto nie zasłużył na zaufanie...

Kolejny raz niczego nie można zarzucić stylowi autorki - jest bogaty, plastyczny, a przy tym naprawdę bardzo lekki. Wykreowany przez Samanthę Shannon świat jest nie tylko dokładnie przemyślany, ale również należycie opisany - ilekroć napotykamy na niejasności, autorka stara się je omówić, a czytelnik nigdy nie ma poczucia, że coś ważnego mu umknęło. Pod tym względem opowieść jest dopracowana właściwie do perfekcji.

Mimo wszystkich oczywistych plusów muszę powiedzieć, że w moim odczuciu Zakon Mimów jest minimalnie gorszy niż Czas Żniw. Tym razem zabrakło mi bliżej nieokreślonej iskierki, czegoś, co pobudziłoby moją potrzebę niezwykłości. Drugi tom jest dużo bardziej przyziemny - opowieść o wojnie gangów mogłaby śmiało zdarzyć się w realnym świecie, wykorzystuje bowiem znane struktury i schematy; w tym świetle nieco słabiej odczuwa się specyfikę świata autorki. Tak naprawdę jest to jednak drobny mankament, a książkę samą w sobie i tak oceniam wysoko - niewielu jest pisarzy, którzy, tak jak Shannon, dbają o swoje uniwersum i dopieszczają je w najdrobniejszych szczegółach; niewielu też jest w stanie napisać książkę tej objętości, która utrzymałaby moją uwagę bez najmniejszej przerwy od początku do końca. Jestem niezwykle wdzięczna za tę przygodę już zacieram łapki na kolejny tom - tym bardziej, że zakończenie jest naprawdę chamskim i podnoszącym ciśnienie cliffhangerem...





Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie Wydawnictwu Sine Qua Non.
Moją recenzję pierwszego tomu znajdziecie tutaj (klik).

poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Rainbow Rowell - "Fangirl"

Kto obserwuje bloga, ten wie, że książka Eleonora i Park zdobyła moje serce. Po jej skończeniu niemal automatycznie zaklasyfikowałam autorkę jako kogoś, kto pisuje rzeczy dla mnie idealne. Mimo to, gdy na polskim rynku pojawiła się Fangirl, w głowie miałam sporo obaw - czytałam już recenzje tych, którzy poznali książkę w oryginale i zmierzyłam się z opiniami nie do końca pozytywnymi. Trochę się bałam, że coś może pójść nie tak, że był to fenomen jednej książki i że kolejna zwyczajnie może mi się nie spodobać. Chcecie spoilerów? Nic takiego się nie stało!

Cath i Wren są bliźniaczkami jednojajowymi, wychowuje je samotny ojciec i właśnie zaczynają naukę w college'u. Choć powinny być nie do odróżnienia, z każdą chwilą mają coraz mniej wspólnego - kiedy Wren uskutecznia politykę szaleńczego korzystania z życia, Cath najchętniej zamknęłaby się w pokoju, byle tylko nie konfrontować się z nieznanym. Całym jej światem są fanfiction, a właściwie jedno, które tworzy już od lat - jej gejowska interpretacja znanej powieści o czarodziejach zyskała uznanie w internetowym światku i ma naprawdę wielu fanów. Niestety, życie nie pozwala dziewczynie całkowicie zamknąć się w sobie - w szkole trzeba mierzyć się z innymi ludźmi (wredną współlokatorką i jej domniemanym chłopakiem na przykład), nauczycielami (nawet tymi, którzy uważają fanfiction za plagiat) i własnym, galopującym sercem (które przecież nie jest martwe i aktywnie odczuwa emocje).


Oto rzeczy, do których mnie nakłaniasz: jeden - spożywanie alkoholu, choć jestem nieletnia; dwa - niekontrolowane przyjmowanie leków na receptę; trzy - seks przedmałżeński.(s.303)


Cath jest naprawdę przyjemną w odbiorze bohaterką. Łatwo mi było wczuć się w jej emocje, lęki i obawy, zrozumieć upór i permanentną nieśmiałość. Ani razu mnie nie zdenerwowała, ani nie było mi jej tak naprawdę żal; raczej z radością obserwowałam jej poczynania, bo opowieść skonstruowana była tak, że podskórnie czułam pozytywne rozwiązania. Trochę więcej emocji przysporzyła mi Wren, choć i jej system radzenia sobie ze stresem jestem w stanie zrozumieć - tak naprawdę postawy bliźniaczek są dwoma końcami kontinuum standardowych zachowań nastolatków podczas wejścia w dorosłość, a wielu z nas mniej lub bardziej przypominało w swym działaniu którąś z nich; takie działanie autorki z pewnością dodaje książce uniwersalizmu i sprawia, że wielu młodych ludzi może w jakimś stopniu zidentyfikować się z którąś z postaci.


- Jaki jest twój plan? - zapytała.
Uśmiechnął się szeroko.
- Mój plan jest taki, żeby robić wszystko, żebyś chciała się ze mną zobaczyć także jutro. A twój?
- Zamierzam spróbować nie zrobić z siebie kretynki.
- No to mamy ustalone.(s. 308)


Kolejny raz jestem pewna, że pojawią się osoby, które ocenią książkę autorki jako słodką; ja z kolei kolejny raz będę orędownikiem tezy, że fabuła jest tu jednak wyważona. Owszem, zdarzają się momenty, w których radość dosłownie wykwita nam na twarz, a przebieg akcji obserwujemy ze śmiechem na ustach; warto jednak zauważyć, że nie tylko z nich składa się opowieść. Rainbow Rowell kolejny raz bierze na tapetę temat trudny, tym razem jest to życie w rozbitej rodzinie. Matka bliźniaczek zostawiła je, gdy były jeszcze dziećmi i od tego czasu nie próbowała się z nimi kontaktować; pojawia się dopiero w życiu córek dorosłych, jak gdyby nigdy nic. Z kolei ojciec źle znosi samotność, rodzicielstwo i stres w pracy - trudno się dziwić głównej bohaterce, że czuje się za to wszystko odpowiedzialna. Negatywne strony życia nie dominują oczywiście opowieści, jednak są w niej żywo obecne i zdarza się, że zostawiają rysę na pięknym, sielankowym obrazie.

Po tych wszystkich zachwytach muszę wspomnieć o jedynej rzeczy, która moim zdaniem nie zagrała - wstyd się przyznać, ale chodzi mi o fragmenty opowiadań Cath. Chyba nie jestem prawdziwą Fangirl, bo fanfiction pisywałam rzadko, czytywałam jeszcze rzadziej, a w tym wydaniu jakoś do mnie nie przemówiły. Nie znając oryginalnej historii, którą wykorzystuje bohaterka, nie jestem w stanie w pełni ocenić wartości jej pisania i nawet jeśli jest to jakaś forma wyrazu jej osobowości, mnie zupełnie nie przypadła do gustu. Tych fragmentów jest sporo, pojawiają się często, a dla mnie w znacznej mierze były jedynie spowalniaczem akcji; o ile miały swoje uzasadnienie w pewnych scenach, o tyle umieszczanie ich między rozdziałami zwyczajnie mnie nużyło.

Mimo to książka bardzo mi się spodobała, a Rainbow Rowell po raz kolejny całkowicie mnie zachwyciła - jej styl, sposób kreacji rzeczywistości i podejście do świata odpowiadają mi całkowicie. Czytałam z uśmiechem na ustach i jestem pełna nadziei, że również pozostałe książki autorki doczekają się wydania w naszym kraju. Jeśli nie - chyba zdecyduję się na sięgnięcie po nie w oryginale, bo spodziewam się naprawdę niesamowitej przygody. Coś czuję, że do Fangirl wrócę jeszcze nie raz...





Za możliwość poznania książki dziękuję wydawnictwu Otwarte.

niedziela, 9 sierpnia 2015

Feliks W. Kres - "Galeria złamanych piór"

Wśród miłośników książek nierzadko znaleźć można osoby, które w pewnym momencie postanawiają spróbować swoich sił w pisaniu. Niestety, czasem talent i ciężka praca nie wystarczą, by samodzielnie doszlifować swój warsztat i móc śmiało skierować swe kroki do czołowych wydawców - niekiedy potrzebna jest pomoc osoby z zewnątrz; kogoś doświadczonego, kto krytycznym okiem oceni dorobek autorski nowicjusza i udzieli kilku cennych wskazówek. Swego czasu takiej właśnie roli podjął się Feliks W. Kres.

Na Galerię złamanych piór składają się trzy części. Pierwsza, Kącik złamanych piór, to przedruk rubryki publikowanej najpierw w miesięczniku Fenix, a następnie w Magii i Mieczu - jej założeniem było udzielanie ogólnych porad początkującym pisarzom, niekiedy krótka ocena ich prac i jednocześnie prowadzenie nieustannego dialogu z czytelnikami. Druga część, Galeria osobliwości, w założeniu miała być miejscem, w którym Feliks W. Kres okraszałby swoim komentarzem teksty dziwne, by w ten nietypowy sposób wskazać młodym autorom właściwą drogę; praktyka okazała się jednak być zupełnie inna i pochodzące z tej rubryki felietony bardzo przypominają te umieszczane w Kąciku złamanych piór. Ostatni element książki to trzy opowiadania, które wyszły spod pióra Kresa - są to teksty nie poddane redakcji; tym sposobem pisarz pokazuje, jak udzielane przez niego rady mają się do faktycznego pisania.

Czytając Galerię złamanych piór jedna rzecz wysuwa się na pierwszy plan: Feliks Kres nie uważa się za eksperta w dziedzinie pisania. Wielokrotnie w jego felietonach przewija się stwierdzenie, że coś jest tylko i wyłącznie jego pogląd, a on sam w pełni zdaje sobie sprawę, że ktoś może mieć inne przekonania, ba!, on nawet rozumie stojący za nimi tok myślenia. Dodatkowo niezwykle pozytywnie oceniam stosunek pisarza do początkujących twórców. W żadnym wypadku nie traktuje on nikogo z góry, wręcz przeciwnie - młodzi autorzy to dla niego koledzy z branży, którym on, jako ten bardziej doświadczony w fachu, chce udzielić kilku cennych porad i wskazówek. Choć zdarza się, że w bezsilności jedyna udzielana rada to prośba o zaprzestanie pisania…

Porady, jakie zawarte zostały w felietonach, z reguły odnoszą się do aspektów technicznych i większości są bardzo ogólnikowe. Kres nie stara się nikomu mówić, jak ma pisać, wręcz przeciwnie - sugeruje wypracowywanie własnego stylu przy jednoczesnym zachowaniu pewnych standardów. Wskazuje, jak bardzo ważna jest praca nad tekstem i wracanie do niego po pewnej przerwie, a także jak ustrzec się rzeczy, które znacznie pogarszają odbiór tekstu przez czytelnika. Z mojego, blogerskiego punktu widzenia, książka miała jeszcze dodatkowy walor - pokazanie rzeczy, które przeszkadzają w lekturze, a nie zawsze bezpośrednio widoczne, z pewnością ułatwi mi pisanie postów o książkach. I nie powiem, poczułem lekką dumę, gdy Feliks Kres pisał o mankamentach w tekstach, na które sam nieraz zwracałem uwagę.

Bardzo spodobał mi się pomysł zamieszczenia na końcu książki trzech, niepublikowanych wcześniej opowiadań, w dodatku w takiej wersji, w jakiej wyszły one spod ręki Kresa. Surowe teksty, nietknięte przez żadnego redaktora, w znakomity sposób pokazują, że teoria i praktyka potrafią się bardzo rozejść. Choć felietony Kresa prezentują wiele istotnych zasad pisania, to okazuje się, że autorowi przy tworzeniu tekstu może być bardzo ciężko się tego trzymać. Wniosek z tego płynie prosty - tekst posyłany do redakcji nie musi być idealny.

Nie oszukujmy się - Galeria złamanych piór nie nauczy nikogo pisać książek. Tworzenie tekstów to ciężka praca autora i to od niego najbardziej zależy, czy jego twórczość przeciśnie się przez szczelne sito machiny wydawniczej. Nie mniej jednak w zbiorze felietonów Kresa zawartych zostało mnóstwo wyjątkowo cennych rad, które zdecydowanie mogą pomóc każdemu w pracy nad własnym warsztatem artystycznym. Skłamałbym jednak mówiąc, że mamy tu do czynienia z poradnikiem skierowanym wyłącznie do młodych pisarzy - i odbiorca nie planujący własnej kariery literackiej znajdzie tu coś dla siebie, teksty są bowiem przesycone naprawdę znakomitym, niekiedy ciętym humorem autora, dzięki czemu lektura kolejnych stron to czysta przyjemność.


sobota, 8 sierpnia 2015

Rainer Wekwerth - "Przebudzenie labiryntu"


Siedmioro młodych ludzi, czterech chłopców i trzy dziewczyny. Każde inne, choć łączy ich wiele - obudzili się pośrodku pustkowia nadzy i bezbronni, a obok każdego leżał plecak z prowiantem; nie pamiętają swojego dotychczasowego życia, choć chwilami mają przebłyski wspomnień i umiejętności; wszyscy są ścigani przez cienie. Od tej chwili muszą podjąć działania, które umożliwią im przetrwanie - mogą się sprzymierzyć i zaufać sile grupy lub walczyć osobno, bez gwarancji sukcesu. Niezależnie od obranej ścieżki, podlegają zasadom - czeka ich podróż przez sześć światów, lecz za każdym razem jedno z nich musi pozostać na miejscu, na pewną śmierć. Nietrudno wyliczyć, że ostatecznie przeżyć może tylko jedno z nich...

Choć na początku książka fascynowała mnie nie mniej niż inne młodzieżówki, po rozpoczęciu lektury mój entuzjazm opadł; miałam wrażenie, że kolejny raz wchodzę do świata skonstruowanego na bazie innych i zaczęłam się martwić, że znów nie czeka mnie nic niesamowitego. Kolejne strony mijały szybko, a ja stopniowo coraz bardziej wciągałam się w opowieść; nabierałam pewności, że to coś interesującego, poznawałam postaci, a ich losy naprawdę mnie zainteresowały. Wiele rozwiązań mi się spodobało, choć nie wszystkie były idealne; książka wypadła jednak naprawdę dobrze.

Najmocniejszą stroną opowieści zdecydowanie są bohaterowie. Autorowi udało się wykreować siedem postaci, z których każda jest indywidualnością nie tylko pod względem aktualnej kreacji, ale również ciekawej i stopniowo ujawnianej historii. Nawet na podstawie oszczędnych informacji czytelnik ma okazję wywnioskować, co ukształtowało daną osobę i jak wcześniejsze wydarzenia wpłynęły na jej charakter czy zachowanie. Nikomu nie można też zarzucić bylejakości; wręcz przeciwnie - wszyscy bohaterowie są wyraziści, prowokują oceny i wywołują w czytelniku silne emocje. W miarę upływu czasu nasz osąd może się zmienić i jest to kolejna wielka zaleta - pokazuje niesamowitą złożoność kreacji

W pierwszym tomie towarzyszymy bohaterom w podróży przez dwa pierwsze światy Labiryntu, a obie części historii różnią się od siebie. W pierwszym rozdziale główną osią jest rosnąca potrzeba bycia razem, refleksja nad siłą grupy, sprawiedliwością, dużą rolą kooperacji. Labirynt działa tak, by bohaterowie musieli współpracować dla osiągnięcia celu. To właśnie ta cześć wywołała we mnie najwięcej emocji - sama słabo pracuję w grupie i niemal przez całą lekturę towarzyszyło mi poczucie rosnącej niesprawiedliwości, gdy bohaterowie musieli rezygnować z własnego interesu na rzecz dobra ogółu. Drugi rozdział jest nieco inny - krótszy, bardziej dynamiczny, widać również zmianę relacji między postaciami. Zawiązujące się sojusze dzielą grupę i zmieniają priorytety poszczególnych jednostek, a sama walka o dotarcie do portali wygląda zupełnie inaczej.

Pod względem fabularnym książka naprawdę daje radę - tak jak wspomniałam wcześniej, strony właściwie przewracają się same, a lektura jest przygodą dosłownie na kilka chwil. Pierwsza część nie jest tak dynamiczna jak druga, ale jest to w pełni uzasadnione, gdyż całość wymagała należytego wprowadzenie. Poza tym niesamowite wrażenie robi spójność książki i sposób, w jaki jest skonstruowana - na początku pojawia się wiele elementów, które, choć pozornie nic nie znaczą, okazują się mieć wielka wagę dla dalszego rozwoju fabuły. Dopiero w ocenie całościowej można docenić te aspekty konstrukcji, a gdy je zauważymy, robią naprawdę pozytywne wrażenie. Jedynym mankamentem może być fakt, że w czasie rozwoju fabuły właściwie nie zmienia się poziom wiedzy czytelnika - lekturę rozpoczynamy z bagażem zagadek, a żadna z nich nie zostaje rozwiązana. Wręcz przeciwnie - w toku akcji pojawiają się kolejne, i kolejne, i jeszcze kilka innych; to może być męczące, mam jednak nadzieję, że z czasem każda niewiadoma znajduje swoje rozwiązanie.

Patrząc całościowo na Przebudzenie labiryntu mogę powiedzieć, że czuję się zaintrygowana. Opowieść trzyma poziom, a lektura idzie na tyle szybko, że nie ma czego żałować; pozostaje jedynie uczucie niedosytu związane z natłokiem niewiadomych. Mam jednak nadzieję, że kolejne tomy przyniosą odpowiedzi, oraz że utrzymają poziom "jedynki" - ja na pewno sięgnę po dalszy ciąg historii. Jeśli nie macie jeszcze dość young adult, a cenicie sobie dobre pomysły i wyraziste postaci, nie możecie tej książki przegapić.





Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie YA!, będącemu częścią GW Foksal.

piątek, 7 sierpnia 2015

Aneta Jadowska - "Bogowie muszą być szaleni", "Zwycięzca bierze wszystko"


Cykle książkowe można lubić lub nienawidzić; ja należę do osób, które uwielbiają uczucia związane z posiadaniem znanej, pewnej serii, idealnej na leniwe wieczory i skutecznie poprawiającej humor. Coś takiego nie trafia się często, ale zawsze sprawia jednakową radość. Po lekturze Złodzieja dusz czułam podskórnie, że opowieść o Dorze Wilk może do takiego miana aspirować, jednak (nie wiedzieć czemu) złożyło się tak, że kolejnych części nie sprawiłam sobie od razu. Dopiero kilka dni temu, dzięki Sylwkowi, na mojej półce pojawiły się wszystkie pozostałe tomy, a ja, pijana szczęściem, wpadłam w czytelniczy ciąg. Póki co mam za sobą dwie części i czekam niecierpliwie, aż mój bezwzględny diler wydzieli mi kolejne dawki; w międzyczasie postanowiłam opowiedzieć o tym, co już znam.

Druga odsłona cyklu to w gruncie rzeczy przedłużenie wprowadzenia w tematykę i postaci. Dora, której podwójne magiczne dziedzictwo wystarczająco komplikuje życie, okazuje się być postacią dużo bardziej złożoną; jej drzewo genealogiczne ma bardziej rozłożystą budowę, niż mogliśmy się spodziewać. Oprócz stojącego u jej boku diabła i anioła, bohaterka zyskuje koligacje z wampirami, a zapomniana natura sprawia, że zyskuje posłuch również wśród wilczej sfory. Z jednej strony takie powiązania są niecodzienne, niejednokrotnie zabawne i pozwalają w prosty sposób wytłumaczyć nadzwyczajne szczęście bohaterki. Niestety, nie zawsze wypada to naturalnie, a Dora okazuje się prawdziwą superbohaterką, która przekona do siebie absolutnie każdego; właściwie nie wiadomo dlaczego, "bo tak".

Trzeci tom jest z kolei wariacją na temat historii Joshui i Mirona. Podczas lektury narzekałam, że ich losy pozostają wielką tajemnicą, jednak doczekałam się - całość zostaje podana i okazuje się być naprawdę spójną i ciekawą opowieścią. Choć poziom zagmatwania przypomina chwilami operę mydlaną, wszystko okazuje się być dobrze umotywowane. Powiązania między niebem a piekłem wypadają autentycznie, a zamieszane w sprawę postaci są dobrze skonstruowane - mają swoje indywidualne cechy i interesujące historie. Zasada ta dotyczy także przedstawicieli innych systemów i ras; z pewnością nie można powiedzieć, że książka jest pod tym względem monotonna.

Jeśli chodzi o samą fabułę, oba tomy mają podobną budowę, na którą składa się jeden wątek główny i jeden poboczny, przy czym nie zawsze wypada to jednakowo dobrze - w przypadku tomu drugiego miałam wrażenie przesytu i uważam, że zaprezentowanymi wydarzeniami swobodnie można by obdzielić dwie książki, dodatkowo je rozbudowując. Trzeci tom jest pod tym względem skonstruowany lepiej - zdarzenia nie są już opisywane "po łebkach", ładniej się splatają i przynoszą czytelnikowi dużo więcej informacji. Obie historie są pół-kryminalne, pół-obyczajowe - Dora i spółka wpadają w kłopoty, rozwiązują zagadki i łamią wszelkie tabu; zawsze z uśmiechem na ustach i wielką dozą ironicznego humoru.

Nie można nie wspomnieć o wątku miłosnym - czegoś tak specyficznego, pokręconego i dziwnego nie miałam dotąd okazji czytać. Można by narzekać na ilość emocji, którą tu mamy, na sceny erotyczne, właściwie na wszystko -  jestem pewna, że nie każdemu ta książka by się spodobała. Ja jednak jestem całkowicie kupiona i przyjmuję całe to rozchwianie w pozytywny sposób. Opowieść mnie urzeka, wywołuje na ustach uśmiech i idealnie wpasowuje się w mój pokręcony gust - łapałam się na tym, że gdzieś w głębi umysłu kibicowałam Mironowi, a cały wątek niesamowicie mnie emocjonował.

Kilka miesięcy temu pisałam, że zachorowałam na Dorę Wilk - dziś to zdanie podtrzymuję i wiem, że jest to choroba nieuleczalna. Choć objawy ustąpiły na jakiś czas, po lekturze dwóch kolejnych tomów powróciły z całą mocą, a ja najchętniej pochłonęłabym z miejsca pozostałe odsłony serii. Historia wiedźmy jest niezwykle bliska mojemu sercu pod każdym względem, a głównie za sprawą niezwykłej bohaterki, której humor, upodobania i niesamowite szczęście podbijają moje serce z każdą kolejną stroną. Urzeka mnie również świat magiczny, w którym rozgrywa się akcja powieści - systemy wierzeń przenikają się tutaj i mieszają w idealnych proporcjach. Mogłabym tak opowiadać bez końca, bo jestem po prostu zachwycona - może nie jest to najambitniejsza seria, z jaką miałam do czynienia, jednak ja takich właśnie opowieści potrzebuję. Wiem, że będzie to cykl, do którego wiele razy wrócę.

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Granie w parze #3 - Śpiące królewny


Dzisiaj, z racji tego, że rozpoczyna się fala upałów i nasze mózgi nie są do końca pracujące, opowiemy Wam o tytule lekkim, łatwym i przyjemnym. Śpiące Królewny zostały stworzone z myślą o najmłodszych (wymyśliła tę grę sześciolatka), jednak nic nie stoi na przeszkodzie, by posłużyły one do dopieszczania wewnętrznego dziecka - my robimy to notorycznie i dobrze na tym wychodzimy. Jeśli więc macie ochotę zabawić się w książąt i obudzić kilka królewien... zapraszamy do lektury!


Zawartość pudełka:
12 kart królewien
8 kart książąt
5 kart błaznów
4 karty rycerzy
4 karty mikstur usypiających
3 karty różdżek
3 karty smoków
po 4 karty z cyframi od 1 do 10
instrukcja


Mówiąc najprościej: gra polega na budzeniu królewien spośród dwunastu, które zapadły w sen. Celem gracza w grze dwuosobowej jest zebranie pięciu dam lub uzbieranie 50 punktów zwycięstwa (ich wartości znajdują się na kartach poszczególnych królewien). Wszystkie damy rozkłada się zakryte na stole, natomiast każdy z graczy otrzymuje po pięć z pozostałych kart (reszta tworzy stos do dociągania). Tury są wykonywane naprzemiennie, a w swoim ruchu gracz może wybrać jeden z czterech rodzajów akcji:

- zagrać księcia i obudzić wybraną przez siebie królewnę kładąc ją odkrytą przed sobą
- odrzucić jedną kartę, dwie identyczne lub stworzyć z kart z cyframi matematyczną sumę 
- zagrać eliksir i uśpić królewnę innego gracza
- zagrać rycerza i odebrać królewnę innemu graczowi

W przypadku dwóch ostatnich akcji atakowanemu graczowi przysługuje reakcja - różdżką może on zniwelować działanie eliksiru, natomiast smok chroni królewnę przed rycerzem.

Przykład składania kart w sumy. Dzięki takiemu działaniu możemy wymienić trzy, cztery lub nawet wszystkie pięć kart naraz.

Do zasad należy jeszcze dołożyć dwa fakty dotyczące posiadanych królewien. Po pierwsze, nie można posiadać jednocześnie Królewny Psów i Królewny Kotów (nie przepadają za sobą). Po drugie - istnieje jedna bardzo pożądana dama, a jest nią Królewna Róż; ma niską wartość punktową, ale jej odkrycie pozwala obudzić jeszcze jedną damę.

Karty o specjalnych właściwościach.
~*~

Jak widzicie, nie jest to szczególnie skomplikowana gra - w praktyce wypada jeszcze prościej, partie rozgrywają się szybko i dynamicznie, przez co często ma się ochotę na kolejne rozdanie. W naszym wypadku wyglądało to tak, że przez pierwsze dwa dni od zakupy rozegraliśmy lekko licząc pięćdziesiąt partii.

Tym, co w grze odpowiada nam chyba najbardziej, jest jej lekkość. Zdarza się, że lubimy spędzić czas nad czymś niespecjalnie wymagającym intelektualnie, przy czym spokojnie możemy ze sobą porozmawiać - w tej roli Śpiące Królewny sprawdzają się idealnie. Oczywiście można się przyczepić, że gra jest mocno losowa i sporo zależy w niej od dociągania kart, my jednak poradziliśmy sobie z tym w bardzo prosty sposób - pojedyncza partia trwa dosłownie kilka minut, więc nic nie stoi na przeszkodzie, by rozegrać ich kilka, czy nawet kilkanaście pod rząd. W ten sposób łut szczęścia ma szansę pomóc każdemu z nas w mniej więcej w tym samym stopniu.

niedziela, 2 sierpnia 2015

"Wieża Asów"


Cykl Dzikie karty to opowieść o alternatywnej rzeczywistości, w której ludzkość została zarażona kosmicznym wirusem. W wyniku jego działania wiele osób przemieniło się, jednak nie wszyscy mogli zostać herosami - ci, którzy otrzymali nadnaturalne moce, nazywani są Asami i stanowią elitę, natomiast jednostki zdeformowane to Dżokerzy, nowe wyrzutki społeczne. Akcja Wieży Asów rozgrywa się trzydzieści lat po wydarzeniach tomu pierwszego, gdy społeczeństwo jest już mocno podzielone, względnie poukładane i w tym stanie zmierzyć się musi z nowym niebezpieczeństwem - atakującym planetę kosmicznym Rojem.

Podstawową sprawą, którą chciałabym poruszyć, jest fakt, iż cały ten projekt jest naprawdę świetne skonstruowany. Moje doświadczenia ze wszelkimi opracowaniami zbiorowymi są raczej niezbyt pozytywne, tutaj natomiast otrzymujemy coś pomiędzy antologią a powieścią i jest to twór bardzo, bardzo udany. Teoretycznie każdy z autorów miał za zadanie stworzyć coś własnego - swoje postaci, wydarzenia, historie - a jedynym ograniczeniem był tu świat przedstawiony o pewnej konkretnej konwencji. Taki zbiór mógł wypaść bardzo nierówno, jednak tak się nie stało. Opowiadania czyta się płynnie, jednym tchem, nie rażą nawet przeskoki między poszczególnymi autorami. Jedynym, co zwraca uwagę czytelnika, są zmiany postaci i do tego faktycznie należy przywyknąć - opowieści są raczej zamknięte i, choć nie zawsze mają jasne zakończenie, nie wraca się do nich w dalszej części książki. Z drugiej strony całość ładnie spajają łączniki, opowieści podzielone na części, i widać tutaj wyraźnie dobrą robotę George'a R.R. Martina.

Różnorodność autorów, bohaterów i historii sprawia, że trudno książkę zaklasyfikować do konkretnego gatunku, co po raz kolejny potwierdza, jak epicki jest to projekt. Na pewno jest to fantastyka w klasycznym wydaniu, bowiem nagromadzenie zjawisk nadnaturalnych jest po prostu niesamowite; to stały i pewny element świata przedstawionego. Wiele opowiadań przypomina klasyczne filmy sensacyjne - ktoś dąży do jakiegoś celu, kogoś trzeba wyśledzić i zabić, kogoś trzeba uratować... Ich akcja jest wartka, dynamiczna i różnorodna, czyta się je naprawdę wspaniale. Pojawia się również wiele wątków obyczajowych - w zdeformowanym świecie bohaterowie z obu stron barykady umawiają się na randki, flirtują, kochają i nienawidzą. Ten aspekt dodaje opowieściom pełni i autentyczności.

Muszę się przyznać, że nie czytałam pierwszego tomu, książki Dzikie karty, więc to, o czym mówię, odnosi się jedynie do Wieży Asów. Nie mam porównania, no i niestety uciekały mi pewne wątki fabularne. Samo zrozumienie treści zajmowało mi sporo czasu, bo czytelnik drugiej części nie otrzymuje żadnych wstępów; zostajemy wrzuceni w wir wydarzeń od pierwszego opowiadania. To prawo autorów i nie uważam tego za wadę; jestem raczej zła na siebie, że jak dotąd nie zwróciłam na ten cykl uwagi i znów będę poznawała coś nie w kolejności. Jeśli czujecie się do cyklu zachęceni, nie idźcie moim śladem; zdecydowanie polecałabym poznawanie historii od początku, nawet jeśli pierwszy tom wydaje się nieco słabszy (przynajmniej takie mam wrażenie, gdy czytam recenzje).

Cykl Dzikie karty to moim zdaniem pomysł niesamowity, lekko szalony, ale zrealizowany na naprawdę wspaniałym poziomie. Nie jest to może typowa, trzymająca w napięciu opowieść, ale zbiór naprawdę przyzwoitych opowiadań, które dobrze się uzupełniają i przenikają. Jestem ciekawa, jak czyta się tę książkę w oryginale - zakładam, że w wydaniu anglojęzyczny bardziej widać różnice pomiędzy poszczególnymi pisarzami i zastanawiam się, czy wypada to na plus, czy jednak na minus. Póki co jednak odkładam na bok te rozważania i czekam z niecierpliwością na tom pierwszy - już w przyszłym tygodniu będę mogła się zabrać za lekturę.





Za rozpoczęcie nowej, literackiej przygody dziękuję serdecznie wydawnictwu Zysk i S-ka.

sobota, 1 sierpnia 2015

Podróże małe i duże #7 - Nadmorski Plener Czytelniczy + stos 7/2015

Ostatni tydzień był brzydki, ponury i bardzo mało wakacyjny - na szczęście wraz z początkiem weekendu poprawiła się pogoda, a skutkiem tego również nasze humory. Dodatkowo odrobina wolnego czasu zbiegła się z pewną coroczną imprezą organizowaną całkiem blisko nas, czyli Nadmorskim Plenerem Czytelniczym. Radośnie udaliśmy się zatem do Gdyni, by cieszyć się pierwszymi, nieśmiałymi promykami słońca i... oczywiście kupować!

Jeszcze zanim dotarliśmy nad morze, lekko zboczyliśmy z naszej trasy. Całkiem niedawno dowiedzieliśmy się, że sieć księgarń Świat Książki postanowiła pójść w ślady Empiku, za sprawą czego część placówek została zamieniona w książkowe outlety. Jeden z nich znajduje się właśnie w Gdyni, na ulicy Świętojańskiej 13, a więc tuż przy Skwerze Kościuszki, niedaleko deptaku, morza i całego tego rozrywkowego kompleksu. Sami rozumiecie, że musieliśmy sprawdzić, jak się sprawy mają.


Kiedy weszliśmy do środka, nie mogliśmy uwierzyć w to, co widzimy - na regałach i stołach znaleźliśmy książki z różnych gatunków, w dodatku wiele z nich było nowych (nie tylko ze względu na stan, ale tez datę premiery). Co prawda napisy głosiły wyraźnie, że promocja -50% obejmuje wszystkie tytuły, ale trudno nam było dać temu wiarę; na szczęście panie ekspedientki potwierdziły, a my rzuciliśmy się w wir zakupów.


Pięć książek z góry stosiku zakupiliśmy w standardowej promocji, czyli za połowę ceny okładkowej, z dodatkowym rabatem (tak, jeśli macie Kartę Stałego Klienta w Świecie Książki, również w księgarniach outletowych przysługuje Wam dodatkowe 10% rabatu). Czarny Wygon był jeszcze tańszy i kosztował nas jedyne 9.90, natomiast Miecze i mroczna magia to zakup z zupełnie innego miejsca, choć również promocyjny (książka kosztowała 15 zł).

Gdybyście chcieli skorzystać z podobnych promocji, póki co takich księgarni w Polsce są 4 - oprócz wspomnianej placówki w Gdyni, outletem stał się również znany Świat Książki przy Alei Grunwaldzkiej 67 w Gdańsku, księgarnia przy ulicy Św. Marcina 35 w Poznaniu oraz ta w Galerii Piastowskiej w Opolu. Mamy nadzieję, że inicjatywa będzie się rozszerzać, zwłaszcza jeśli zachowane będzie świetne zaopatrzenie i stan sklepów - dla nas to coś wspaniałego!

Nietrudno się domyślić, że po takich zakupach mieliśmy już dobre humory i odpowiednio optymistyczne nastawienie do dalszego zwiedzania. (; Słoneczko pięknie przygrzewało, a że nastała już właściwa godzina, udaliśmy się spacerem na Bulwar, gdzie rozgrywa się cała właściwa impreza.


W porównaniu z zeszłym rokiem skład wystawców nieco się zmienił - mniej było indywidualnych stoisk wydawnictw, a więcej zbiorowych inicjatyw lub sklepów. Ma to swoje plusy i minusy: przede wszystkim dzięki takiej sytuacji towar jest bardziej różnorodny i dużo większa jest szansa, że każdy odnajdzie coś dla siebie;  większe są również promocje, bo koszy z książkami po 5-15 zł była cała masa. Z drugiej strony trudniej upolować konkretne tytuły, można jedynie liczyć na łut szczęścia lub szukać nowych inspiracji. 


Jeśli chodzi o promocje - największym zaskoczeniem i radością okazało się to, co odnaleźliśmy na stoisku wydawnictwa Zysk i S-ka. Na samym przodzie na przechodniów czekają kosze wypełnione książkami, oznaczone jakże przyjemnym napisem "-65%". Promocją objęte są tytuły uszkodzone, jednak mówimy z góry - nie jakoś bardzo. Przygięte rogi, przybrudzone kartki - tego typu wady umożliwiły nam zakupy w naprawdę świetnych cenach (za dwa tomy Uczty dla Wron oraz Niewidzialną Koronę, wszystkie w twardej oprawie, zapłaciliśmy w sumie 57 zł). Jesteśmy pod niesamowitym wrażeniem takiego działania, chyba przywykliśmy już do chamstwa Empiku, który tytuły w podobnym stanie notorycznie sprzedaje jako egzemplarze pełnowartościowe.


Wracając z Bulwaru postanowiliśmy jeszcze raz wejść do Świata Książki - nazwijcie to uzależnieniem, ale wiecie, świeża głowa, pewnie za pierwszym razem nie udało nam się wszystkiego wyłapać, itp.; poza tym Kaś uznała, że może jednak warto od razu kupić i trzeci tom cyklu o Dorze Wilk, bo przecież drugi przeczyta w pociągu, wracając do domu (nie przeczytała). W każdym razie kolejna wizyta była nieco krótsza, ale za to owocna, głównie dzięki temu, że udało nam się wypatrzeć Półbrata Larsa Saabye Christensena (w przypadku tej książki 50% rabatu to naprawdę spora oszczędność).


Relacja wyszła długa, a stosiska spore... Cieszymy się jak głupki, bo zupełnie niespodziewanie udało nam się zrobić wspaniałe, książkowe zakupy, no i odkryliśmy nowe miejsce, w którym z pewnością będziemy bywać. 

Kolejny Nadmorski Plener Czytelniczy (mamy nadzieję) już za rok. Zjawicie się? A może byliście już w tym roku?